Twardzielka
Michalinę można było lubić albo nie przepadać za nią, jednak nie dało się
jej nie zauważyć. Charakterystyczna z wyglądu, głośna i nieustannie w ruchu
skupiała na sobie uwagę starych i młodych. Z ostatnią z grup miała też do
czynienia z powodu swojej profesji. Michalina była bowiem przedszkolanką.
Nosiła się zgrzebnie i wielowarstwowo, zaś jej wydziergane, utkane bądź
szydełkowane narzuty zamaskowałaby sylwetkę tak gazeli, jak słonia. Włosy
uplatała w gruby warkocz, a że nie uznawała żadnych mazideł, nierozłączne
rumieńce na jej licach nie były wynikiem różu, lecz objawem czerstwego zdrowia.
Niemalże cały rok na okrągło zakładała sandały, spod których pasków ujawniały
się różnobarwne - jakby inaczej –
włóczkowe skarpety. Ekologicznie poprawna Michalina przemierzała nasz ziemski
padół rowerem względnie krokiem marszowym, stale coś sobie nucąc lub
pogwizdując.
W odróżnieniu od trudnej do określenia tuszy i wieku kobiety, jej tendencje
do życia zgodnego z naturą były ogólnie znane. Czego nie wyhodowała we własnym
ogrodzie, ani nie znalazła pośród płodów lasu, kupowała w sklepach ze zdrową
żywnością. Oszczędnościowe żarówki zagościły w jej domu jeszcze na długo przed
tym, nim z rynku znikły inne. Segregowała śmieci, używała toreb wielokrotnego
użytku, nie latała samolotem. Jej zasług ku ochronie środowiska było równie
wiele, co petycji, pod którymi składała podpisy. Ratowała foki, Amazonię,
wieloryby i wszelakie zagrożone gatunki fauny i flory. Bezsprzeczne
zaangażowanie o los planety, a zarazem cel, który temu przyświecał, najlepiej
obrazowało ulubione przysłowie Michaliny: „Nasz świat nie odziedziczyliśmy od
przodków, lecz wypożyczyliśmy od naszych dzieci”.
(...)
całe opowiadanie tutaj