Awaria


Zorientował się, że coś poszło nie tak. Zamiast pchać się w tunel, powinien zawrócić. Z trudem trzymał się środka, uszkodzenia ujawniały się ograniczeniami manewrów. Po wylocie z tunelu wymiary zredukowały się do trzech, czyniąc z pojazdu bezwładnie spadającą masę. Mogło być gorzej. Co nie oznaczało, że było dobrze. Początkowy ból, nieodłączny towarzysz przejść w nowe, zastąpiło absurdalne łaskotanie atomów. Zniwelowało je wreszcie ostateczne scalenie. Zmysły nastrajały się szybko do istniejącego tu czasu, ale i tak stracił go zbyt dużo, nim należycie ocenił sytuację. 

Szansa istniała. Wystarczy dwoje z prawie siedmiu miliardów. Ich wspólna myśl. Reszta należała już do niego. Potrzebował teraz skupienia najwyższego poziomu. Czym prędzej zaczerpnął kilka jednostek topniejącej energii, której i tak nie starczyłoby na powrót. Wiedział, że musi przekroczyć reguły i nawet powodzenie całej tej akcji do końca go nie usprawiedliwi. Będą kłopoty, jak zawsze, gdy sięgano do archaicznych metod ratunku; obecnie stosowani już inne. Stawiano na ścisłe oddzielanie światów, a każda ingerencja, obojętnie, słuszna czy nie, postrzegana była jako przestępstwo. Trudno, podejmie ryzyko. To nie on decydował o zasadach. Był tylko przewodnikiem, pomagał w powrotach tym, którym czas się skończył. Wiódł ich w światło z rutyną, szybko i bezpiecznie, bez możliwości obracania się za siebie. A oni byli mu za to wdzięczni. 

Tym razem to on potrzebował pomocy. I nie chciał jej za darmo.

Nie mylił się, spadał po stronie nocy. Teraz należało nastroić się wyłącznie na myśli ludzkie. Z ich bezmiaru wychwycić tę, która łącząc się z inną w jednakowym pragnieniu, utworzy moc czystej tęsknoty, nieskażonej wiedzą ani nawet wiarą. Nie wiedząc o tym, stwarzali najlepsze paliwo dla nich i dla innych. Energię popychającą do przodu małe i duże światy. 

Znalazł ich. Jedynie dwoje odpowiadało wymaganym kryteriom, co oznaczało tylko jedną próbę. On i ona, na małym skrawku ziemi, gdzieś w Europie środkowej. Na widok spadającej gwiazdy w jednakowym impulsie posłali ku niebu wektory tego samego życzenia. Zrobili, co trzeba, zrodzili nadzieję. Sobie samym i jemu. Błyskawicznie wyliczył, kiedy dotrze do punktu styku. Skoncentrował się na tankowaniu mocy niezbędnej do przejścia w rzeczywistość nieporównywalną z niczym tutaj. Zakodowanej w każdym istnieniu tęsknotą za czymś, co tylko słabo przeczuwają. Bez niej nic nie miałoby tu sensu. 

Większość z nich nie miała nawet pojęcia, jakimi rezerwami dysponują. Zapomnieli, skąd przybyli, nie wiedzieli, dokąd zmierzali. I że tęsknota była ich łączem z resztą całego stworzenia. Wyrastali z niej, jak z dzieciństwa, polegając jedynie na swoim żałosnym światku. Tacy zdumiewali się później najmocniej. 

Udało się. Wymykał się z pętli czasu jak z misternej pułapki. Nie czynił sobie najmniejszych wyrzutów, że podłączył się do tych dwojga. To bowiem działało w obydwie strony. Ich życzenie zostanie spełnione. On mógł powrócić.



Spełnienia Waszych życzeń!

Renata L. Górska