"Za plecami anioła" - wstęp...

... nie jest charakterystyczny dla nastroju książki, to raczej wprowadzenie do historii.


WSTĘP


„Wsiąść do pociągu byle jakiego…”. Dawno nie słyszany refren popularnej piosenki, będący dla wielu cichym życzeniem, nieoczekiwanie stał się jej osobistym remedium. Jakimś cudem właśnie dzisiaj wywołany z pamięci i bezwiednie nucony, był jak mantra kojąca jej ducha. Przy tym Marcie wcale nie marzył się nowy początek. Zadecydowano o tym za nią, oznajmiając jej koniec starego porządku rzeczy. Początkowo Marta nie czuła nic. Przyjęła wiadomość, jakby dotyczyła kogoś, kogo los niespecjalnie ją obchodził. Oddzielona ścianą obojętności, nie musiała nawet zachowywać pozorów. Rutyna pracy w butiku i zgranie z Johanną sprawiały, że wszystko było jak zawsze. Uśmiechała się do klientek, nie tracąc cierpliwości przy tych niezdecydowanych bądź nazbyt wybrednych. Pomagała dobierać ubrania w taki sposób, aby pogodzić modę z ograniczeniami figury. Uprzejmość Marty i dzisiaj nie była udawana, a w jej wzroku nie dostrzegłoby się oznak smutku. W chwilach, kiedy nie było ruchu, dolewała sobie kawę z ekspresu, bez lęku, że przyspieszy jej puls; brak apetytu również jej nie dotyczył.
Jedząc danie dostarczone z chińskiej restauracji na ich piętrze pasażu, niemal od niechcenia wyznała:
– Dirk mnie zostawił.
Zacytowała jego słowa spokojnym głosem, a że były nieliczne, nie musiała nawet zwolnić tempa jedzenia. Johanna najpierw zamarła, by niebawem zasypać ją pytaniami. Po wysłuchaniu skąpo podanych faktów, przynajmniej ona zareagowała jak trzeba, dając upust emocjom:
– Bydlak i tchórz! Nie miał nawet odwagi, żeby powiedzieć ci to prosto w oczy?! Nie mieści mi się to w głowie! Po trzech latach bycia ze sobą! No nie, normalnie nie wierzę! Co to w ogóle za pomysł, aby taką wiadomość przekazywać telefonicznie?! Mam nadzieję, że nieźle go za to ochrzaniłaś!
– Nie.
– Jak to nie…? – z jej twarzy biło szczere zdumienie. – Rzuciłaś słuchawką?
– Powiedziałam „dobrze” i on się rozłączył.
– Dobrze?! Marta… co z tobą? Dobrze?!
Poza wzruszeniem ramion Johanna nie doczekała się innej odpowiedzi, dlatego stwierdziła:
– W takim razie to musiał być szok! A sądząc po twoim spokoju, chyba nadal w nim jesteś. Wiesz, co? Wracaj do domu, dam sobie radę sama! Prędzej czy później dotrze do ciebie, co ten łajdak ci zrobił… Rozkleisz się, znam to!
Troska koleżanki wydała się Marcie przesadna, więc zapewniła ją, że nie ma powodu do obaw. Johanna zbyt dobrze znała życie, aby dać temu wiarę. Przez resztę dnia śledziła Martę, wstrzymując się od uwag, ale w pełnej gotowości do działania. Oczekiwane załamanie nastroju u polskiej współpracownicy, a zarazem przyjaciółki jednak nie nastąpiło.
Marta trwała w kokonie odrętwienia, przez który nie miało szans przebić się żadne uczucie. Poranny telefon Dirka kompletnie je zmroził i na razie korzystała z obcego jej naturze przywileju niewrażliwości. Nic z tego, co się wydarzyło, nie dotykało jej, gdyż nie mogło. Ściana miała się dobrze.
Po zamknięciu sklepu Johanna zaproponowała, aby wybrać się gdzieś na drinka, ale Marta nie chciała. Pożegnały się więc i każda udała się w swoją stronę, przyjaciółka na parking, ona na przystanek tramwaju.
W jego rytmicznie wstrząsanym wnętrzu znowu wróciły słowa piosenki. „Patrzeć, jak wszystko zostaje w tyle…”. Nie, na to na razie nie miała sił, ale po raz pierwszy przyszła jej na myśl ucieczka. Tymczasem musiała wrócić do miejsca, które w jednej chwili przestało być jej domem. Ból nadszedł wieczorem. Nie wywołała go samotność, ponieważ Marta z reguły nieźle ją znosiła, w czym ostatnio utwierdzała się raz za razem, niekoniecznie z własnego wyboru. Teraz uzmysłowiła sobie, że nie będzie więcej wykrętów Dirka ani jego wielosłownych kłamstw. Wreszcie wyłożył przed nią karty na stół: od kilku tygodni spotykał się z inną kobietą, postanowili być razem. Marta przeczuwała, że jest oszukiwana, lecz chyba nie pragnęła dowiedzieć się prawdy. Trudno przyznać się do kolejnej życiowej pomyłki, zaś lata z Dirkiem znów okazały się zmarnowane. Uświadomił jej to dobitnie, oznajmiając swoją decyzję tonem, którego u niego nie znała. Czy w ogóle cokolwiek wiedziała o człowieku, z którym związała się, choć nieformalnie? Do wczoraj wydawało się jej, że zna go na wylot, dzisiaj przekonała się o czymś innym. Nie winiła siebie za łatwowierność. Owszem, przyzwyczajenie zrobiło swoje i jej czujność zmalała, lecz nie to było jej grzechem głównym. Marta po raz pierwszy w życiu zdecydowała się być z kimś, kierując się wyłącznie rozsądkiem. Została ukarana, gdyż uczyniła to z rozmysłem, dla własnej wygody i z braku wiary w miłość. Czuła się teraz zdradzona nie tylko przez Dirka, ale i przez samą siebie. Bolało podwójnie.
Miała za sobą nieudane małżeństwo, które sprawiło, że długo nie chciała słyszeć o mężczyznach. Wyjechała do Niemiec, znalazła pracę, nowych znajomych, wynajęła przytulne mieszkanie. Dirk pojawił się w czasie, kiedy przestały ją cieszyć powroty do pustych ścian. Nie od razu mu zaufała. Obserwowała go, a nawet prowokowała, czy nie ujawni cech, które kiedyś lekkomyślnie przeoczyła u swego eksmęża. Dirk znosił to dzielnie, nie zrażał się łatwo, więc ostatecznie zdał jej egzamin. Teraz pojęła, że testy okazały się zawodne, bowiem zabrakło w nich zadań na wierność. Martę dotknął nie tylko jego romans, co sposób, w jaki jej go wyjawił, absolutnie nie liczący się z jej uczuciami. Moment później uświadomiła sobie, że i na to sobie zasłużyła.
Często słyszała, że wina za rozpad związku zawsze leży po obu stronach.
Jej przewinienie był oczywiste: nie kochała Dirka, na pewno nie tak, jak powinno kochać się mężczyznę swojego życia. Wiedziała coś o tym, ponieważ w swoim eksmężu zakochała się do obłędu, pomimo licznych ostrzeżeń postronnych osób. Ich czarne proroctwa niestety sprawdziły się szybko. Marta przegrała z mężowską słabością do hazardu i alkoholu, lecz w przeciwieństwie do relacji z Dirkiem, przynajmniej nie miała sobie nic do zarzucenia. Wtedy walczyła, tym razem nie dano jej na to szansy. Co gorsza, Marta nie była pewna, czy gdyby istniała choć iskra nadziei, w ogóle zdobyłaby się na podjęcie próby zatrzymania Dirka. Z braku prawdziwej miłości ugodzona została jej własna.
Za drugim razem z budowaniem związku miało być lepiej, ponieważ jego fundamentem miała się stać rozwaga. Dirk nie miał ułańskiej fantazji byłego męża, ale Marta miała dosyć niespodzianek. Tęskniła za stabilnością i przyziemnym, konkretnym partnerem, który nie rzuca słów na wiatr, z którym można zaplanować przyszłość. Swoje oczekiwania Dirk wyraził klarownie, a że słowo „miłość” w nich nie padało, to i ona nie miała wyrzutów sumienia. Marta nie pokochała Dirka całym sercem, ale przywiązanie zrobiło swoje; nie był to szczyt romantyzmu, lecz była zadowolona.
Dałaby głowę, że jemu taki układ również wystarcza, nigdy przecież nie narzekał. Świadomość porażki uzmysłowiła Marcie, iż nie można bezkarnie manipulować drugim człowiekiem. Dostała kolejną, bolesną lekcję od życia.
W następnych dniach było coraz gorzej. To płakała, to trzeźwo analizowała przeszłość, wysnuwając spóźnione, nie przydające się już na nic wnioski. W chwili desperacji zamierzała nawet nakłonić Dirka do powrotu, lecz nie odbierał jej telefonów i nie odpisywał na esemesy.
Wściekłość na niego mieszała się z łzami bezsilności i litości nad samą sobą. Co krok natykała się na jego rzeczy, wszystko w ich wspólnym mieszkaniu przypominało jej o nim, a także o chwilach, które nagle nabrały nowego znaczenia.
Przestała chodzić do pracy, Johanna kryła jej nieobecność przed szefem mającym na szczęście więcej podobnych sklepów. Kiedy jednak Marta wyłączyła swoją komórkę, przyjaciółka poważnie się zaniepokoiła.
Nie zwlekając, pojawiła się u niej i z takim uporem naciskała na dzwonek u drzwi, aż wreszcie Marta wpuściła ją do środka. Zaciemnione i wychłodzone mieszkanie przypominało grobowiec, zaś ona sama wyglądała jak zombie.
– Dziewczyno, co ty wyprawiasz?! – Johanna z miejsca zaczęła ją besztać. – Żaden facet nie jest wart tego, aby doprowadzić się do takiego stanu!
– Daj mi spokój. Nie chce mi się żyć…
– Czy ty w ogóle dzisiaj coś jadłaś? – ani myślała rezygnować. – I czemu nie włączyłaś ogrzewania? Nic zresztą nie mów, siadaj, a ja zajmę się tobą! Najwyższa pora…
Nie bacząc na słabe protesty Marty, zmusiła ją do relaksu w wannie.
Sama w tym czasie nieco uporządkowała mieszkanie i przyrządziła ciepłą kolację. Martę rozczuliła troska przyjaciółki, lecz nie umiała tego wyrazić słowami. Nie zrażona jej apatią Johanna przekonała ją do jedzenia, po czym stawiając na stole butelkę wina, oświadczyła bez nuty żalu:
– Przechodziłam przez to kilka razy i wiem najlepiej, co pomaga. Nie zostawimy na tym nikczemniku suchej nitki…
Nie myliła się. Następnego dnia Marta obudziła się z bólem głowy, lecz nie czuła już ucisku w piersiach, który kradł jej oddech i wiarę w siebie. Była na powrót sobą, a przyszłość nie zdawała się już beznadziejna.
Marta przyrzekła sobie, że na zawsze zapamięta ostatnie doświadczenie i nie zwiąże się z człowiekiem, którego wcześniej nie pokocha. Tymczasem była przekonana o tym, że pisana jest jej samotność.
I wcale jej to nie przerażało.
* * *
Mechanicznie wrzucała resztę drobiazgów do torby, ignorując uwagi Dirka. Na jego pytania rzucała krótkie „tak” lub „nie”, jedynie z rzadka dodając coś więcej. Nie, nie zabierze wspólnie zakupionych sprzętów.
Tak, rekompensata w podanej przez niego kwocie wystarczy. Nie, nie pracuje już w butiku. Tak, poradzi sobie. Nie, nie jest na niego wściekła.
Owszem, ma się zamknąć…
Marta była opanowana, chciała już tylko mieć to wszystko za sobą.
Spotkanie z Dirkiem poprzedzała bezsenna noc, podczas której układała sobie w myślach tekst mowy, do której namawiała ją Johanna. Jej zdaniem Marta powinna mu uświadomić, jakim jest skończonym dupkiem oraz ile stracił, zrywając z taką kobietą jak ona. Uznała to za niezły pomysł, lecz stanąwszy z nim oko w oko, zrozumiała, iż tego nie zrobi. Nie było takiej potrzeby. Dwa miesiące rozłąki sprawiły, że spojrzała na niego w nowy sposób, a to, co zobaczyła, wygasiło jej wcześniejsze emocje. Ten mężczyzna nie był ich wart. Dowodem były jego cyniczne przytyki i chciwość. Marta poczuła nawet coś w rodzaju wdzięczności do niego, gdyż wyzwolił ją od wyobrażeń o Dirku, którym chyba wcale nie był. Godziła się na wszystkie jego propozycje, nie spierając się o niekorzystne dla niej szczegóły. Zanim się pożegnali, Dirk podsunął jej do podpisu umowę, w której rezygnowała z roszczeń do wspólnie wynajmowanego mieszkania. Poprosił także o zwrot kompletu kluczy, a gdy to zrobiła, podziękował jej, że oszczędziła mu scen.
– Masz klasę! – usłyszała jeszcze na odchodnym i rzucone jakby z poczucia obowiązku: – Wszystkiego dobrego!
Marta nie odwróciła się. Opuściła dom z niewspółmierną do zajścia lekkością ducha. Nie żałowała już teraz straconych lat, mogła tylko się cieszyć, że nie było ich więcej. Po raz pierwszy od tygodni zachłysnęła się wiosennym powietrzem i własną wolnością. To nic, że znalazła się znów w punkcie wyjścia, da sobie radę. Nie biorąc życiowych zakrętów, nie ma się szans na niespodzianki. Marta nie oczekiwała niczego, ale gdzieś w głębi siebie swoją przyszłość postrzegała optymistycznie.
W zaparkowanym pod domem samochodzie czekała na nią Johanna. Przyjaciółka nie była zadowolona z relacji spotkania z Dirkiem, złościło ją, że Marta zgodziła się na ustępstwa; wbrew swoim feministycznym zapatrywaniom twierdziła, że nawet w prymitywnych plemionach jest zwyczaj wynagrodzenia oddalonej kobiety. Marta miała dostać jedynie częściowy zwrot za sprzęty, które wniosła lub kupiła do tego mieszkania. To, co z niego zabrała, mieściło się w trzech torbach podróżnych i były to jej rzeczy osobiste.
Przed kilkoma tygodniami Marta przeprowadziła się do Johanny, zaraz po tym, jak Dirk wreszcie się zameldował. Opalony i nadrabiający miną pojawił się w sklepie, w ten sposób sprytnie asekurując się przed ewentualną awanturą. Zwięźle wyjaśnił Marcie, że był nieosiągalny, ponieważ przebywał na urlopie; domyśliła się, w czyim towarzystwie go spędził. Nie doczekała się jego dalszych tłumaczeń, a ona również o nic nie pytała, obawiając się, że wtedy nie wytrzyma i zacznie żalić się na jego postępowanie. Natomiast Dirk kuł żelazo, póki gorące i spytał ją, czy mogłaby opuścić ich wspólne mieszkanie. Później usłyszała od Johanny, że głupio zrobiła, unosząc się dumą i tak łatwo godząc się na to.
Być może przyjaciółka miała rację. Z drugiej strony, Marta była zrażona do lokum, z którym wiązało się tak wiele wspomnień, a nie wszystkie z nich były złe. Tymczasem pod swój dach przyjęła ją Johanna i choć uczyniła to chętnie, Martę trochę to krępowało. Każdego poranka przeglądała oferty mieszkań pod wynajem, lecz kawalerki w ostatnim czasie były rarytasem, zaś większego nie chciała. Jakby tego było mało, włoski właściciel butiku, w którym obie pracowały, oznajmił im, że jedną z nich musi zwolnić. Przyrzekł posadę swojej młodej siostrzenicy, a więzy krwi zobowiązywały go mocniej niż lojalność wobec personelu. W przeciwieństwie do owej Włoszki i Marty, Johanna była Niemką i chyba właśnie to przeważyło, że ostatecznie ją zatrzymał. Chociaż żadna z przyjaciółek nie miała wpływu na jego decyzję, w ich wzajemne stosunki wkradło się napięcie. Marta z przewrażliwieniem odbierała wszystkie oznaki stresu u Johanny i winiła za to swoją obecność w jej domu, choć nie to było jego powodem, lecz zgrzyty z leniwą siostrzenicą szefa. Na dodatek jej przyjaciółka zakochała się i Marta tym mocniej czuła się intruzem w jej domu. Niestety, poszukiwania mieszkania i nowej posady nie chciały przynieść dobrego rezultatu. I wtedy pojawiła się myśl, aby wyjechać. Nic właściwie nie wiązało jej z tym miastem. Osiedliła się w nim za
namową Dirka, wcześniej bowiem mieszkała gdzie indziej. Wszyscy tutejsi znajomi, pomijając Johannę, należeli do jego grona, tym samym kontakt z nimi automatycznie się zerwał. Teraz, kiedy nie miała tu ani swoich czterech kątów, ani możliwości zarobku, Marta nie znajdowała argumentu, żeby pozostać w mieście. Pojawił się jeszcze jeden problem. Otóż po tygodniach bezskutecznych poszukiwań pracy zaczęła powoli wątpić w swoje możliwości. Fakt, że kilka lat wcześniej przekroczyła trzydziestkę, dotąd nie miał dla niej większego znaczenia, teraz natomiast kilkakrotnie usłyszała, że szuka się kogoś młodszego. Marta nie po raz pierwszy traciła pracę. Zawsze jednak stosunkowo szybko stawała na nogi, ponownie zdobywając niezależność, tak finansową, jak i psychiczną.
Tym razem było inaczej. Nie potrafiła znaleźć nowej posady, a z każdą kolejną odmową coraz trudniej było jej wskrzesić pogodę ducha.
– A może by tak wrócić do Polski? – spytała kiedyś na głos, rozmyślając nad swoim położeniem.
– Czemu nie? – podchwyciła Johanna. – Tu wszystko pada, a twoja ojczyzna się rozwija. Zresztą, możesz tam i możesz gdzie indziej. Połączona Europa powoli zaczyna przypominać Stany. Tam ludzie nie przywiązują się do miejsc, przeprowadzają się po kilka razy w życiu.
Liczy się to, gdzie akurat jest praca, a nie sentymenty. Chyba trzeba będzie robić tak samo.
– Inny kraj raczej nie wchodzi dla mnie w rachubę, z obcych języków dobrze znam tylko niemiecki – zauważyła Marta.
– To może jednak Polska. Masz się tam gdzie zatrzymać?
– Na początek u ojca… od śmierci mamy mieszka sam.
– No to jedź! A jakby ci nie wyszło, wrócisz. Moje drzwi są dla ciebie zawsze otwarte! – zapewniała ją Johanna.
Raz zasiana w głowie idea nie chciała już opuścić Marty. Rozważała wszystkie za i przeciw, a choć tych ostatnich było więcej, pomysł powrotu do ojczyzny nadal ją kusił. Miała trochę oszczędności, więc nie wisiałaby na garnuszku ojca, a z czasem coś by wynajęła. W rodzinnym mieście znała kilka osób, które być może ułatwiłyby jej ponowny start.
Gdyby tylko nie mieszkał tam nadal jej były… Kto jak kto, ale on potrafił być bardzo natrętny. Przypomnienie jego osoby zmniejszało optymizm Marty, zresztą, wywoływała go w sobie trochę na siłę. W końcu jednak skontaktowała się z ojcem. Jak przypuszczała, wieść o jej powrocie nie wywołała u niego radości, lecz też nie miał nic przeciwko temu. Okazało się tylko, że niezupełnie jest sam. Dopiero teraz, pod naciskiem okoliczności, wyjawił, że od czasu do czasu pomieszkuje u niego jego przyjaciółka. Chociaż Marta wiedziała o jej istnieniu, w pierwszym momencie informacja ojca zabolała ją mocno. Zaraz jednak uprzytomniła sobie, że od śmierci mamy minęło już kilka lat.
Jako że Marta nie posiadała samochodu, do Polski chciała wrócić pociągiem.
Data wyjazdu zbiegła się z wylotem Johanny i jej przyjaciela na urlop, więc pożegnanie było dość chaotyczne. Marta pozostawiła u niej część swoich rzeczy do późniejszego odbioru. Resztę spakowała w jedną dużą torbę, do drugiej ręki wzięła mniejszą, z laptopem, a przez ramię przewiesiła torebkę. Kiedy podjechały autem Johanny pod dworzec, do Marty nagle dotarło, że nie udaje się w zwyczajną podróż. Na wahania było za późno, ponadto musiała się śpieszyć, aby jeszcze przed odjazdem pociągu kupić sobie bilet. Blokowały wąską ulicę i jakiś samochód za nimi poganiał je klaksonem, więc Marta naprędce wyściskała się z Johanną i wyjąwszy bagaż, wysiadła. Pomimo komplikacji ostatnich tygodni, kobiety pożegnały się ze łzami w oczach; w ciągu minionych trzech lat ich przyjaźń sprawdziła się w niejednym kryzysie.
Kierując się w stronę budynku dworca, Marta dostrzegła stojący przed nim autokar. Szczerze mówiąc, nie potrafiłaby nawet powiedzieć, dlaczego zwróciła na niego uwagę. Różnił się kolorem od miejskich autobusów, lecz ten detal chyba nawet jej umknął. Kiedy podeszła bliżej, kierowca włączył silnik, a nad przednią szybą pojawił się elektroniczny pasek z nazwami miejscowości na trasie autokaru. Marta nieświadoma tego, co robi, przystanęła i jak zahipnotyzowana zaczęła wpatrywać się w napis. Gdy później wracała do tego momentu, również nie udawało jej się dociec, co tak naprawdę się wydarzyło. Faktem było, że zamiast udać się w podróż pociągiem, zajęła miejsce w autobusie. Decyzję podjęła nagle, spontanicznie kupując bilet. Nie stłumiła w sobie impulsu i dopiero, gdy autokar ruszył, pojęła, że w głębi duszy nie chciała wracać do Polski. Jeszcze nie teraz, a już na pewno nie z poczuciem porażki. Marta wiedziała, że jeśli teraz się cofnie, już nigdy nie odważy się na to. Opuszczała miasto lekko podekscytowana tym, co oczekuje ją za kolejnym życiowym zakrętem. 






...