Opowiadanie adwentowe



Ból w krzyżach spowalniał jej ruchy. Pracowała już dwie godziny i wiedziała, że z trudem zmieści się w czterech. Z powodu nieobecności w minioną sobotę czekało na nią więcej roboty niż zwykle. A też pretensje Frau Betke z parteru, która w imieniu wszystkich lokatorów kontaktowała się z nią, nadzorowała, a też wypłacała jej wynagrodzenie. Frau Betke należała do tego rodzaju ludzi, którzy chętnie ganią, lecz nigdy nie pochwalą. Nie była zadowolona, gdy zgłosiła jej swoją chorobę i nawet jeszcze dzisiaj przemawiała do niej z urazą: 
- Niech pani spojrzy, wszędzie błoto i brud! Aż wstyd zapraszać tu kogoś! 
- Jest zima, naniosło się śniegu – zauważyła nieśmiało. 
- A nieumyte okna? A strych i piwnica? – Wyliczała zaniedbania. – Trzeba też odśnieżyć przejście do śmietnika za domem. Mam wielką nadzieję, że odrobi pani wszystkie zaległości! W końcu, idą święta! 
- Oczywiście, przebiorę się tylko i zaczynam. 
Frau Betke wręczyła jej klucz do komórki przy piwnicy, w której trzymano środki czystości, a też był dostęp do wody bieżącej. Niestety, tylko zimnej. Na haku wisiał fartuch i stary, wełniany sweter, jeszcze po poprzedniczce. Kobieta odwiesiła tam płaszcz i nałożyła strój roboczy. 
Kamienica była bogata, secesyjna, z narożnymi wykuszami, a mieszkania w niej – wysokie i przestronne. Tak przynajmniej mówiono. Polska sprzątaczka nie była w żadnym z nich, Frau Betke rozmawiała z nią na progu. Za to miała okazję dobrze przyjrzeć się klatce schodowej, a to czyszcząc jej mozaikowe posadzki i ściany, obłożone ciemnobłękitnymi płytkami ceramicznymi, a to wycierając z kurzu ozdobnie powykręcane balustrady przy schodach, czy przemywając kolorowe szybki podłużnych okien witrażowych na każdym półpiętrze bądź żyrandoli. Tak, to był piękny dom… do mieszkania w nim. Do utrzymania idealnej czystości - ponad siły kogoś w jej wieku, choć bardzo się starała. Cztery kondygnacje, do tego piwnica i strych, a nic nie uszło uwagi lokatorów. Zwykle rozkładała sobie obowiązki, za niektóre biorąc się co drugi tydzień. Co za pech z tą chorobą! Przez nią musiała teraz wypucować wszystko od dołu po górę. 
Początkowo szło jej sprawnie, ale gdy wymyła podłogi i schody, poczuła zmęczenie. Oparta o ścianę, postała małą chwilę, żeby wyprostować plecy i wyrównać oddech. Wtem otwarły się drzwi wejściowe i do środka wbiegło troje dzieciaków. Jak było to do przewidzenia, nie strzepali śniegu z butów, pozostawiając ślady po pierwsze piętro. Będzie musiała tam zejść i ponownie przetrzeć te miejsca. Najlepiej przed samym końcem, gdyż przy sobocie inni też będę wchodzić. Tyle, co pomyślała o tym, do domu wrócił pan doktor. Rzucił jej „dzień dobry”, przeprosił, że zabłocił schody, a widząc, że jest spocona, zaproponował szklankę mineralnej. Nie przyjęła poczęstunku, lecz jego troska szczerze ją ujęła. Lubiła tego człowieka. Doktor pozdrawiał ją zawsze, pytał, jak się miewa, a kiedyś nawet, w obecności Frau Betke i innego sąsiada, wyraził się o niej - „unsere Putzperle”. Brzmiało to dużo ładniej niż tylko sprzątaczka, toteż zrobiło się jej wtedy bardzo miło. 
Przygotowała sobie wodę z płynem pod mycie okien. Potem musiała ponownie zejść na dół, przytargać stamtąd drabinkę. Na schodach minęła się z młodym nauczycielem z drugiego piętra. „Nie za ciężko?”, zapytał, zaprzeczyła z zawstydzającym uśmiechem. Zdziwiła się trochę, bo nigdy wcześniej nie odzywał się do niej. A kiedy później małżeństwo z trzeciego piętra pochwaliło pachnąco wymytą posadzkę, pomyślała, że w adwencie ludzie robią się lepsi. 
Nie sprzątała tu bardzo długo, zaczęła dopiero latem, zajmując miejsce znajomej rodaczki. Owszem, było jej ciężko, ale straciła pracę, a miała sześćdziesiątkę na karku i żadnych perspektyw wyjścia z bezrobocia. Zasiłek ledwo pokrywał opłaty i starczył na skromne przeżycie, musiała liczyć się z każdym groszem. „Mamo, wracaj do swoich!”, namawiała ją córka, lecz było jej wstyd, że nie dorobiła się na Zachodzie. „Może na emeryturze”, odpowiadała córce bez wiary. 
Tymczasem zbliżały się święta Bożego Narodzenia. Odkładała pieniądze zarobione na sprzątaniu, by mieć na podróż do Polski i na prezenty dla bliskich. Nabyła już nawet bilet na autobus i część spożywczych sprawunków. Brakowało jej tylko na podarunki dla wnuków, lecz zarobi i na nie - do wyjazdu były jeszcze dwie soboty, ta i następna. Alusia czekała na lalkę Barbie w wymarzonej sukience, a Tomuś na wybrany przez niego zestaw Lego. Kobieta przypadkiem odkryła sklep z korzystnymi cenami zabawek. „Może po klocki przejdę się nawet dzisiaj?”, rozważała w duchu. Starała się nie myśleć o krzyżach i puchnących, ciężkich nogach.
Wizja zakupów mobilizowała ją do działania. Wyobrażała sobie ekscytację i radość wnuków, gdy odkryją upominki pod choinką! Uśmiechała się do tych chwil, jakby miały wydarzyć się zaraz. Grunt, że posuwała się z pracą do przodu! Jeszcze tylko zamieść podłogę na strychu, przetrzeć korytarz w piwnicy i będzie gotowa! Oj, całkiem zapomniała o dróżce na podwórzu, ale to nie chodnik przed domem, więc odśnieży ją w trymiga. Kiedy wreszcie uporała się ze wszystkim, poczuła satysfakcję. Na koniec wypłukała ścierki, rozwiesiła je do suszenia, doprowadziła do porządku komórkę. Ależ była zmęczona! Nic zresztą dziwnego, harowała blisko pięć godzin! 
Pięć minut później, przebrana do wyjścia, zadzwoniła do mieszkania na parterze. Każdej soboty następował niezmienny rytuał, ona zwracała klucz, a Frau Betke wręczała jej banknoty. Dzisiaj jednakże, zamiast pieniędzy, podsunęła sprzątaczce jakiś druk i długopis: 
- Proszę tutaj wpisać swoje dane i złożyć swój podpis! – Nakazała. 
- Co to jest? – Kobietę naszło złe przeczucie. 
- Najwyższy czas rozliczyć się z fiskusem! 
- Ale… jak to? Tak nagle? Nie, nie wypiszę tego! – Wzbraniała się. 
- Coś takiego! Każdy by tak chciał, zarabiać na czarno, oszukiwać nasze państwo! My w każdym bądź razie, a mówię o wszystkich lokatorach domu bez wyjątku, nie będziemy tego dłużej tolerować. Tak ustaliliśmy tydzień temu, kiedy pani nawaliła! 
- Dzwoniłam, że mam grypę… - przypomniała. 
- Współczuję, ale to nie ma nic do rzeczy. Pan doktor z drugiego piętra uzmysłowił nam wtedy, że według nowych przepisów koszty za pomoc domową można odtrącić sobie od podatku. Zatem, jeśli pani nie zgodzi się pracować legalnie, poszukamy inną chętną! 
Kobieta namyślała się gorączkowo. To przestanie się opłacać! Zgłaszając dodatkowy dochód z miejsca obniżono by jej wysokość zasiłku, więc dorobiłaby już tylko grosze. Spróbowała kompromisu: 
- To może do końca roku niech pozostanie jak dotąd, a po nowym już legalnie? 
- Co za bezczelność! – Uniosła się pani Betke. – Albo pani podpisuje, że w minionym półroczu pucowała nasz dom, albo do widzenia! 
- Naprawdę nie da się inaczej? Przecież ja dobrze sprzątam, dokładnie. 
           - Co postanowione, to postanowione! 
- Szkoda, bo te pieniądze są mi bardzo potrzebne… - w oczach kobiety bezwiednie pojawiły się łzy. – Nie mogę podpisać, proszę zrozumieć... 
- Jak pani chce! – Przerwała jej, omiatając ją pogardliwym spojrzeniem. – Do widzenia! 
Zatrzasnęła drzwi przed nosem kobiety. 
- Chwileczkę… a moja zapłata za dzisiaj?! 
Nie pomogło naciskanie na dzwonek, Frau Betke nie pokazała się więcej. Krzyknęła tylko przez drzwi, że jeśli natychmiast nie odejdzie, ona zawezwie policję. 
Kobieta chwilę postała i w końcu, połykając łzy upokorzenia i żalu, opuściła kamienicę. Szła chodnikiem noga za nogą, nie tylko z powodu śliskiej nawierzchni. Była potwornie zmęczona i przybita psychicznie! Nie kupi wnukom obiecanych zabawek, nie będzie miała za co. Wprawdzie kochały babcię nie za podarki, lecz będzie jej bardzo źle, widząc ich zawód. 
Naturalnie, zdawała sobie sprawę, że ryzykuje podejmując się pracy na czarno, jednak nie tylko ona była winna. Przyjmując się w tym domu do sprzątania, nikt z jego mieszkańców nie wspomniał o fiskusie. Źle zrobiłam, myślała, ale oni również nie są w porządku. 
Nie było w porządku, że potraktowali ją tak bezwzględnie na krótko przed świętami. Nie było w porządku, że oszukali ją, nie wypłacając należności za przepracowane dzisiaj godziny. Obcesowe zachowanie Frau Betke również nie było w porządku. Jakkolwiek wszystkie te rzeczy usprawiedliwiała już jej własna nieuczciwość, ta względem kraju, w którym gościła. 
Pomimo wszystko, jednego w żaden sposób nie umiała zrozumieć. Dlaczego pozwolono jej dzisiaj sprzątać, nie uprzedzając, że zmieniły się zasady? Mieszkańcy kamienicy ustalili je wspólnie… czy również i to, że dopiero po pracy zaszantażuje się ją formularzem do podpisu? Jeśli istotnie tak było, to nie potrafiła wytłumaczyć sobie reakcji napotkanych lokatorów. Zwłaszcza nie serdeczności pana doktora… 
Z mijanych wolno sklepów dobiegały ją dźwięki kolęd. 


/Renata L. Górska/ 

opowiadanie ukazało się na łamach miesięcznika "Polonika"